piątek, 15 czerwca 2018

Urlop 2018 - Planowanie zwiedzania? Po co to, komu? cz.5 - Lubomierz

Po zwiedzaniu Elektrowni Wodnej "Wrzeszczyn" trochę zgłodnieliśmy. O ile pamiętam to już minęła tzw. pora obiadowa. Dzieciaki przetrwały na jakiś przegryzkach i soczkach. Trzeba jednak zadbać o jakiś treściwy pokarm. Gdzie jedziemy? Może do "tego Lubomierza"? Tam kręcili film "Sami swoi" i jest jakieś muzeum. Jedziemy!

Zatrzymaliśmy się na rynku. Rozglądamy dookoła w poszukiwaniu jakiejś strawy. W "rogu" rynku zauważamy stoliki, parasole i ludzi, którzy coś tam szamają. Wchodzimy do środka, mały przegląd menu i już wiemy, że jest co zjeść. Wybieramy zupę brokułową, zestaw z gyrosem, oraz schabowy z frytkami oraz surówką. Na początku zastanawialiśmy się czy zamawiać coś starszemu. Ponieważ jest niejadkiem, doszliśmy do wniosku, że oddam mu fryty i surówkę. Jeszcze najmłodszy nie wcisnął zupy więc czekało mnie "dojadanie" (nie uważam tego za cebulactwo).


Nie jestem zwolennikiem robienia instagramowych zdjęć pt. co zeżarłem dziś na obiad, patrzcie i zazdrośćcie mi biedaki, mam kawę ze sratabaksa! Jednakże te dania zasługują na reklamę. Kotlet jest prawdziwym kotletem z panierką a nie odwrotnie. Gyros dobrze doprawiony. Frytki chrupiące. Surówki palce lizać. Nie lubię zupy brokułowej, ale ta mi bardzo podeszła.


Tego kotleta ledwo dałem radę wcisnąć... Prawie mnie pokonał, taki duży był skurczybyk!

W restauracji znajduje się krzesełko dla dzieci. Toaleta duża i bardzo wygodna. Swobodnie mieści się wózek dziecięcy co ułatwia przewinięcie dziecka. Miła i uśmiechnięta obsługa. Polecam restaurację "Gyros" w Lubomierzu!!!

Najedzeni, udaliśmy się na mały spacer po rynku. Mieliśmy zwiedzić muzeum związane z filmem "Sami swoi", ale podczas posiłku przeczytałem, że nie posiada ono zbyt wielu eksponatów. Opierając się na opinii innych postanowiliśmy sobie odpuścić tą atrakcję. Dzieciaki też nie były zachwycone tym pomysłem. Widać było zmęczenie na twarzach po tych wszystkich atrakcjach, które miały miejsce w ciągu jednego dnia.


Rynek jest bardzo ładny. Stara zabudowa, która nie została zdewastowana współczesnym budownictwem. Widzimy kilka miejsc, które były planem filmowym we wspomnianym już filmie.


Najbardziej ciekawym był dla nas dom z arkadami. Miejsce gdzie miała miejsce filmowa scena przedstawiająca targ. Jeden z filmowych bohaterów wymienia tu rower i dwa worki pszenicy na "kota, który z miasta Łodzi pochodzi".



 

Spacer po miejscu, które wcześniej widziało się na srebrnym ekranie jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Zwłaszcza, że mimo kilku małych zmian, rynek zatrzymał się w czasie. Polecam tym, którzy choć na chwilę chcą się cofnąć w czasie.

Wracamy jednak z filmowego planu do rzeczywistości. Jedziemy zwiedzać kolejne atrakcje. Może trochę zmęczeni, ale pełni satysfakcji. Po raz kolejny udało się nam spędzić miło czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz