piątek, 14 września 2018

Świnoujście - Świdny Las

Weekend w Świnoujściu? Oczywiście! Spędzamy go na kilka sposobów. Wsłuchując się w ryk motocykli i samochodów pędzących po ulicach. Spacerujemy ulicami miasta. Wdychamy jod na promenadzie i plaży podziwiając jak zamiera wakacyjny zgiełk. Możemy też szukać alternatyw poza miastem. Czekając np. w kolejce na prom.

Kto chce uniknąć tych wszystkich udogodnień może wybrać się poza miasto nie opuszczając wyspy Uznam. Jedną z takich alternatyw jest wycieczka szlakiem rowerowym. Z kilku dostępnych tras rowerowych wybraliśmy tą o nazwie Świdny Las - szlak czerwony. Wykaz wszystkich szlaków rowerowych dostępny jest na oficjalnej stronie miasta Świnoujście.

Celem naszego spaceru był Kanał Piastowski. Wycieczkę zaczynamy od dojazdu jak najbliżej się da. Większość przewodników początek szlaku wskazuje na ulicę Grunwaldzką. Nie będziemy wprowadzać zamętu i również podamy początek trasy, jako tą ulicę. Od skrzyżowania ulic Grunwaldzka i Karsiborska kierujemy się drogą 93 w stronę przeprawy promowej. Przed przeprawą promową, na skrzyżowaniu skręcamy w prawo. Mijamy jednostkę wojskową i dalej kierujemy się wąską drogą.

Dojeżdżamy do skrzyżowania przy prywatnej posesji - o ile pamiętam posiada ona tabliczkę "ranczo". W lewo droga prowadzi do tzw. betonki, a droga wprost do budynku Urzędu Morskiego, przy którym znajduje się parking. Tutaj musimy pozostawić nasz pojazd. Dalej obowiązuje zakaz ruchu w obu kierunkach. Istnieje jeszcze droga pożarowa prowadząca przez las.

Przed nami rozpościera się Kanał Piastowski. Ten fragment kanału został wybudowany w latach 1876-1888. Wybudowanie tego odcinka wiązało się z poprawieniem żeglowności pomiędzy wyspami Uznam i Wolin. Wzdłuż kanału zostało położone umocnienie brzegu oraz droga wykorzystywana przez Urząd Morski w Szczecinie - jako droga techniczna (?). Droga ta spełnia idealne warunki do przemieszczania się rowerami. Wyłożona betonowymi płytami zachęca również do pieszych spacerów oraz nadaje się do jazdy wózkiem dziecięcym.



Połowa września. Wymarzona pogoda. Słońce, lekki wiaterek, ciepło. Idziemy wzdłuż kanału, gdzie, co jakiś czas stoją urządzenia nawigacyjne. Dla starszego syna jest to atrakcja. Kilkadziesiąt metrów dalej oglądamy jedno z takich urządzeń nawigacyjnych - wieżę, która swoim wyglądem przypomina latarnię morską. Dookoła szum drzew, plusk wody rozbijającej się o kamienie na brzegu. Woda jest bardzo spokojna. Dochodzimy do miejsca gdzie mieszkańcy lubią rozpalać ogniska, grillować, łowić ryby. Do tego miejsca można [ale czy wolno?] dojechać samochodem wspomnianą wcześniej drogą pożarową.


Po przeciwnej stronie widzimy dom, przy którym kręcono sceny do filmu "Diamenty pani Zuzy" w reżyserii Pawła Komorowskiego. Jeżeli ktoś wie coś więcej na ten temat, uprzejmie proszę o pomoc w udzieleniu jakichkolwiek informacji.


I to by było na tyle. Poddaliśmy się. Przeszliśmy się około 1.5 km. Nie było to wynikiem lenistwa czy też zmęczenia, ale tym, że nie mieliśmy wody, jedzenia. Widok, jaki mieliśmy przed sobą to bardzo długi odcinek drogi. Sami, bez dzieci, może pokonalibyśmy ten dystans. W miejscu gdzie się zatrzymaliśmy widać wejście / wyjście Kanału Piastowskiego. Wydaje się to niedaleko. Nie wiemy jednak, jaki jest to dystans i ile może zająć nam jego przejście, bo Google Maps nie widzi tej trasy! Spróbujemy jutro, a dziś zrobimy zakupy, przygotujemy prowiant.

Dzień drugi - niedziela. Podejście drugie do szlaku. Woda, prowiant, ciepła odzież - wszystko w plecaku. Groźne bojowe miny, okrzyki zachęcające do walki z tą trudną wyprawą. Po prawdzie to krzyczał tylko Franek, bo się cieszył. Antek biegał dookoła auta - zbierał jakieś patyki, ogólnie zachowywał się jakby był w swoim naturalnym środowisku, czyli jak dzikus. Wchodzimy na znaną nam już z wczoraj drogę. Dziś jest o wiele cieplej niż wczoraj. Wiatr wydaje się być mniejszy. Więc, po co nam te bluzy?




Po drodze mijamy rowerzystów. Co pewien czas kanałem przepływa statek towarowy, motorówka, kuter rybacki. Jednak, przeważa ilość żaglówek. Młodszy syn na widok przepływających statków krzyczy z radości i pokazuje palcem - cieszy go bardzo widok czegoś tak dużego i pływającego. Widzimy, żenatura jeszcze nie odpuszcza, natrafiamy na kilka chabrów, żółte kwiatki zwane lwimi paszczami oraz mnóstwo pnączy chmielu z szyszkami. Po prawej stronie kanału widzimy rowerzystów, wędkarzy.


To chyba jest chmiel?

Znajdujemy się na wysokości Bożyc, gdzie jest przystań łodzi policji wodnej. Przed nami cały czas ten sam widok, czyli prosta droga i skraj drzew świadczący o tym, że w oddali znajduje się koniec drogi. Nie jesteśmy jeszcze zmęczeni, ale cały odcinek drogi wydaje się być trochę monotonny. Dlatego też zajmujemy się rozmową i wspominaniem wcześniejszych naszych przygód.

W oddali widać okolice Lubina.

Po około 3 kilometrach kończy się betonowa droga, a rozpoczyna leśna ścieżka. Dostrzegamy, że jest dość uczęszczana i rozjeżdżana przez samochody. Na tym etapie spacer stał się bardzo trudny. Musieliśmy przeciągać wózek po piaszczystych koleinach przez około 1.8 km. Wytrwaliśmy i dotarliśmy do tzw. mijanki, czyli punku nawigacyjnego - zielonej latarni. Przed nami jeszcze tylko 600 m falochronu i dotrzemy do najdalej wysuniętej na południe części wyspy uznam.


Stoimy obok "ostatniego" punktu nawigacyjnego. Dookoła nas jest już tylko woda Zalewu Szczecińskiego. W oddali widać ląd i majaczące miasta i wioski. Tutaj niezbędna jest lornetka. Na wodzie delikatnie kołyszą się żaglówki, kutry rybackie i małe łodzie wędkarzy. W tym miejscu jest jeszcze ciepło mimo chłodnego wiatru. Kilka stopni Celsjusza mniej i już nasze dodatkowe odzienie okazałoby się niezbędne.

Falochron miał być miejscem gdzie chcieliśmy zrobić sobie piknik. Niestety całe podłoże jest zaminowane przez ptasie odchody. Wszędzie biało... Z tego powodu wracamy pod mijankę i tam siadamy na kamieniach. Cieszymy się kanapkami, ciepłą herbatą i kawą. Obok nas starszy pan łowi ryby. Co jakiś czas słychać cykanie kołowrotka, plusk wody i delikatny szum wiatru. Po drugiej stronie kanału Franek dostrzega mijankę koloru czerwonego - jest tym strasznie zaaferowany. Jeszcze nie umie mówić, ale sylabizuje, pokazuje palcem i się śmieje. Po chwili dociera do nas, że na szczycie mijanki znajduje się antena radaru, która się obraca. No tak, czerwony domek ma "śmigiełko".


Widok na  I Bramę Torową w Świnoujściu-Stawa

Nabieramy sił odpoczywając i posilając się. Idealne miejsce na rozbicie namiotu i nocleg - myślimy. Nie dziwi nas, że tak wielu wędkarzy wybiera to miejsce na łowienie ryb. W tym miejscu nie słychać zupełnie nic oprócz szumu wiatru - wydaje się to być aż nienaturalne.

Niestety czas na nas. Jest godzina 12.30 a przed nami powrót tą sama (długą) drogą. Nie ma skrótów, nie ma autobusu, ani taxi [Łukasz: nie ma jak wezwać pogotowia górskiego, bo rozbolały nóżki]. Do pokonania prosty, wręcz odrysowany linijką, szlak powrotny do samochodu. Tym razem w kierunku powrotnym spotkała nas miła niespodzianka. Przy ścieżce, w lesie, zauważyliśmy dziką jabłoń. Większość jabłek była wielkości piłeczek ping-pongowych, niektóre trochę większe. Nie muszę chyba mówić, że kilka wylądowało w naszych brzuszkach? Nie ukrywam, że te owoce postawiły nas na nogi bardziej niż kawa. Nawet Antek był tak zachwycony smakiem owoców, że zjadł kilka. Widać stosuje nie tylko dietę dr. Etkera.

Droga powrotna. Długi, prosty odcinek.

Wcześniej w tekście podawałem odległości, jakie pokonywaliśmy na trasie. Wynika to z tego, że pisząc ten tekst sprawdziłem na mapie, jakie odcinki pokonaliśmy. Zmęczeni pakowaliśmy się do samochodu. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy ile przeszliśmy kilometrów. Teraz sumuję i sprawdzam wszystko i wiem, że w jedną stronę pokonaliśmy 5.6 km w około 2.5 godziny. To, co mnie zaskoczyło to fakt, że po przejściu tego dystansu nie byliśmy aż tak bardzo zmęczeni (jak na nasze możliwości). Dwanaście kilometrów, które pozwoliły nam na miłe spędzenie weekendu.

Na marginesie:
Krótka wzmianka dotycząca tzw. betonki. Z tego, co mi wiadomo jest to poniemiecki punkt przeładunku amunicji. Obecnie jest to ulubione miejsce wędkarzy. Zaskoczył mnie jednak fakt, że na mapie Google, miejsce to jest oznaczone przez ikonkę ze sztućcami. Kiedyś znajdowało się tam drewniane zadaszenie, ławki. Wszystko to przypominało miejsce do piknikowania. W mojej ocenie jest to jedno z najbrudniejszych miejsc na terenie wyspy Uznam. Butelki po płynach samochodowych, worki ze śmieciami, opakowania po żywności, resztki ryb po wędkowaniu, żyłki wędkarskie, potłuczone butelki po piwie. Wszystko to, co tam można zastać mówi wyraźnie, że nie jest to miejsce nadające się do spożywania posiłków...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz