niedziela, 30 września 2018

Zdobywamy Fort Zachodni w Świnoujściu!

Na wstępie przepraszam wszystkich za opóźnienie! Wynika to z problemów technicznych. Sramfon, którym nagrywany był film z wycieczki nie zapisał ponad godzinnego filmu. Mimo karty 32GB, którą kupiłem i wcześniejszych prób, sprzęt zawiódł. Z owego filmu miały być wyciągnięte kadry i zamieszczone do tekstu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo mieliśmy okazję jeszcze raz spędzić miły dzień spacerując dookoła fortu. Tekst zyskał też kilka nowych informacji oraz zdjęć!

Była też próba zakupu kamery sportowej, ale po zakupie bubla firmy GÖTZE & JENSEN S-Line. Okazało się, że ten zakup był największym błędem w historii tego bloga! Wykonałem "bliźniacze" próby nagrywając film moim telefonem i ową kamerką. Telefon okazał się być zwycięzcą!

Raport taktyczny:

Niedziela, 30 września 2018 roku. W sztabie „Zapomniałem nawigacji” zapadają ważne decyzje, które będą miały ogromne znaczenie dla przebiegu całego dnia. Z rozkazu wydanego jeszcze przed posiłkiem, obieramy kierunek i cel kolejnego ataku. Dotychczasowe opracowania taktyczne wskazują, że najlepszym celem będzie Fort Zachodni w Świnoujściu.

Ataki na Fort Zachodni przeprowadzaliśmy wielokrotnie. Wszystkie przynosiły zadowalające efekty. Pierwszy raz nasz desant składał się z dwóch członków załogi. W 2012 roku pozyskaliśmy kolejnego członka załogi. Około rok temu (tj. 2017 r.) nasz oddział zasila kolejny szeregowy. Teraz we wzmożonej sile podejmujemy się kolejnego ataku na fort.

Na początek został przygotowany plan przedostania się jak najbliżej fortu, rekonesans terenu, a na koniec bezpośredni atak! Wszystko trwało około dwóch godzin. Czas rozpoczęcia operacji został wyznaczony na godzinę 11.00. Z danych wywiadu wiemy, że nikt się nas nie spodziewa. Opis przeprowadzonego ataku załączono poniżej. Koniec wstępnego raportu.

Para-dokument, czyli krótka historia o...

Utrzymanie całej historii w takim tonie, który przypominałby wojskowy raport jest dość trudna. Resztę tekstu przedstawimy już tzw. prozą. Mam nadzieję, że uda mi się barwnie przedstawić naszą przygodę w jednym z najciekawszych obiektów w Świnoujściu.

O Forcie Zachodnim słyszałem będąc jeszcze w podstawówce. Mało, kto zapuszczał się w tamte rejony ze względu na obecność wojsk sowieckich. Tego typu obiekty (podobnie jak opisywane przez nas Muzeum V3) były owiane tajemnicą. Zajęte przez wojsko, potem oddane w ręce miasta lub po prostu porzucone. Tak wyglądało to z perspektywy szarego „niewtajemniczonego” obywatela.

Wraz z odejściem wojsk sowieckich (1992 r.) część takich obiektów „dziczała”. Każdy próbował wydobyć z fortów, co się tylko dało. Militaria, metal, cegły – każdy widział w tych obiektach coś cennego. Wiele z fragmentów fortyfikacji została zniszczona przez człowieka, ale i Matka Natura starała się odebrać to, co kiedyś do niej należało.

Pamiętam, że wśród młodzieży najbardziej legendarnym miejscem był tzw. „biały dom”. Obiekt wybudowany na terenie fortu w 1941, służący, jako betonowy bunkier dowodzenia ze stanowiskiem dalmierza na szczycie oraz zespołem pomieszczeń technicznych, socjalnych i łączności [1]. Kilka dekad temu dla owej młodzieży, ów „biały dom” był miejscem spotkań i libacji alkoholowych. Miejsce bardzo oddalone od centrum miasta, z dala od ciekawskich oczu, dawało możliwość, choć na chwilę uciec spod bacznego oka rodziców.

Tak jak już wspomniałem, fortyfikację zwiedzaliśmy już kilkukrotnie. Jednak pewnego razu postanowiliśmy zobaczyć fort z zupełnie innej strony, czyli od zewnątrz. Za każdym razem oglądaliśmy go od strony tak jak widzieli go stacjonujący w nim żołnierze. Zastanawialiśmy się jak mogłoby wyglądać oblężenie takiego obiektu, jak widziałoby to atakujące wojsko.

Spacer

Skąd zacząć zwiedzanie? Jako punkt początkowy wyznaczcie sobie pętlę autobusową koło Kapitanatu Portu. Budynek został wybudowany 1879 r. i obecnie jest zabytkiem. Warto zobaczyć jak wygląda obecnie po odnowieniu elewacji. Przed głównym wejściem znajduje się tabliczka z 1913 r. upamiętniająca najwyższy poziom, jaki osiągnęły wody Świny.


Idąc wzdłuż kanału, ulicą Wybrzeże Władysława IV, zauważycie zabytkową wieżę ciśnień wybudowaną w 1898 r. Służyła, jako fragment sieci wodociągowej. Po nalotach wojsk alianckich została delikatnie uszkodzona, ale nie udało się jej zniszczyć. Później przejęta została przez wojska sowieckie, które wykorzystywały ją, jako punkt obserwacyjny. Dziś jest niedostępna.


Dalej znajduje się port jachtowy, czyli Basen Północny. Dawniej znajdowała się tu stocznia wybudowana w latach 1897 – 1903. Działalność stoczni trwała do końca II wojny światowej, gdzie po 1945 roku została podobnie jak inne obiekty zajęta przez wojska sowieckie. Na terenie znajdowały się budynki magazynowe, koszary oraz inne obiekty wykorzystywane przez Flotę Bałtycką. Wszystkie obiekty zostały opuszczone, jak już wspomniałem, w 1992 r.



Pomiędzy koszarami znajdują się dość ciekawe urządzenia stoczniowe. Udaje nam się zajrzeć też do wnętrza kilku obiektów. Okna są zabite deskami, ale pomiędzy szczelinami widać co znajduje się wewnątrz. Zerwane podłogi, brak drzwi, zniszczone schody - kompletna ruina. Istnieje też możliwość podejścia do wieży ciśnień i zajrzenia do środka - oczywiście przez szparę w drzwiach.



Dość ciekawym urządzeniem jest stary żuraw portowy.


Na końcu półwyspu (Nabrzeże nr 13) znajduje się baza SAR – Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa. O ile się orientuję jest to obiekt zamknięty. Warto jednak przejść się po półwyspie, podziwiać widoki na port i zobaczyć jednostki stacjonujące tuż przy bazie.

Widok na bazę SAR

Widok na basen mariny

Z półwyspu widać również Fort Anioła, który podzielił podobny los jak inne opisane przez nas budynki – wybudowany, przejęty, oddany, niszczał przez lata. Historię i zwiedzanie fortu przybliżymy w kolejnej historii.

Kierując się w stronę świnoujskiego Engelsburg’a, docieramy do ulicy Jachtowej – obecnie jest ona wyłożona kostką brukową – znajduje się tu też staw oraz miejsce do piknikowania. Na przełomie XIX i XX w. w miejscu polany piknikowej istniał basen portowy "Westernothafen". Później zasypany przez Niemców. Mijamy fort, mijamy zabudowy (warsztaty samochodowe), idziemy aż do zabytkowej bramy.


Brama została wzniesiona, prawdopodobnie, około 1877 r. Był to wjazd z Parku Zdrojowego do całego zespołu fortów po zachodniej części Świny. Dawniej obiekt ten posiadał zwodzony most nad fosą okalającą fortyfikację. Przed bramą znajdują się kazamaty magazynowe – obecnie znajduje się tu muzeum z ekspozycją zewnętrzną – działa, kuchnie polowe, schneckenstand’y, itp. Po drugiej stronie drogi możecie zobaczyć drugą wieżę ciśnień (?).

 Kazamaty magazynowe

Wieża ciśnień - to nie żart, za tymi drzewami jest wieża! Zimą lepiej ją widać...

Za bramą ścieżka prowadzi przez las. Jest to dość często uczęszczana ścieżka przez turystów, biegaczy, rowerzystów. Pierwsze obiekty jakie napotykamy to stare magazyny. Kilkanaście lat temu była tu kuźnia (nie wiem czy dalej funkcjonuje, podobno był też tam zakład stolarski czy tapicerski, ale to bardziej współczesne dzieje).

Krótka uwaga: Spacer przy fosie można rozpocząć zaraz za bramą, skręcając jeszcze przed budynkami. Nie szliśmy tamtędy, ale kolejny spacer odbędzie się właśnie tą ścieżką.


Zaraz za budynkami skręcamy w prawo i rozpoczynamy spacer wzdłuż fortecznej fosy. Las wydaje się dość mroczny. Powalone drzewa, w oddali delikatnie maluje się fosa. Po kilkudziesięciu metrach ścieżka zaczyna skręcać. Teraz fosa znajduje się na wyciągniecie ręki. Zza zieleni wyłania się pierwszy obiekt - to stanowisko dowodzenia (potocznie nazywany "białym domem").


Uwaga! Dojście do fosy wymaga zejścia z głównej ścieżki - szlaku i przejścia wydeptaną ścieżką aż do wzniesienia przed fosą.


Będąc na wale przed fosą widzimy mnóstwo powalonych drzew. To robota okolicznych bobrów. Wielokrotnie widzieliśmy wystające z ziemi poobgryzane pnie przypominające zaostrzone ołówki. Zobaczyć na własne oczy ślady zębów tych zwierząt na pniach już robi wrażenie. Zawsze staramy się wypatrzeć czy może, choć jeden osobnik nie pływa w wodzie. Niestety do tej pory nam się to nie udało. Ale się nie poddamy! Za jakiś czas znów przyjdziemy tu na spacer.


Znaleźliśmy nawet dom bobra!

Fosa stała się domem nie tylko dla bobrów, ale i dla kaczek. Widać lokalizacja bardzo im sprzyja. Fort jest oddalony od miasta, do samej fosy też raczej nikt się nie zbliża. Zejście do niej jest mało bezpieczne gdyż lustro wody znajduje się u podnóża stromej skarpy. Po drugiej stronie dostrzegamy sarnę. Zwierzę patrzy na nas przez chwilę, po czym biegnie wzdłuż fosy. Tego dnia widzieliśmy ją jeszcze raz.

Warto zwrócić też uwagę na betonowe cokoły wystające z ziemi. W tym miejscu ustawiona była drewniana platforma, na której znajdował się duży radar artyleryjski FuMO Seetakt.


Po lewej stronie widzimy ulicę Uzdrowiskową prowadzącą do dawnej pętli autobusowej (obecnie jest tam parking). Między drogą a fosą rosną drzewa, które mają gałęzie ułożone w dość nietypowy sposób. Siatki, które znajdują się w dolnej części pnia mają na celu zabezpieczyć drzewa przed działaniem bobrów.


W północnej części fosy znajdują się pozostałości po kaponierze. Jest to wysunięty fragment bunkra lub fortyfikacji służący do tzw. ostrzału skrzydłowego. Ta znajduje się poza budowlą, co jest dość interesujące. Syn musi wejść na mur, zobaczyć, co jest za nim [Łukasz: oczywiście woda, a co innego…]. Budowla wchodzi trochę w fosę. Stąd można lepiej obserwować ptaki. Oczywiście nasza pociecha nie może wrócić tą samą drogą, dlatego też postanawia wspiąć się po skarpie. Udaje mu się to dzięki temu, że chwyta się drzew. Zaliczył ciężką wspinaczkę…


W kwestii kaponiery. Bardzo zastanawiało nas, dlaczego jest ona „oddzielona” od fortu i znajduje się poza fosą okalającą budowlę. Ponieważ nie byłem obeznany w tym temacie, poprosiłem o pomoc pana Piotra Laskowskiego – gospodarza Fortu zachodniego: „Kaponiery budowano wówczas w tzw. przeciwskarpie, czyli po drugiej stronie fosy bronionego obiektu. Stara sztuka fortyfikacyjna zakładała wariant próby sforsowania fosy i dostania się pod ogień z boków i z tyłu, prowadzony przez strzelnice kaponiery. Załogę kaponiery trudno było unieszkodliwić, ponieważ osłaniał ją z kolei ogień prowadzony z fortu. Na płn-zach. zakolu fosy znajdował się jeszcze mały tradytor, również wkomponowany w przeciwskarpę (obecnie nie istnieje).”

 Takie widoki towarzyszą nam cały czas podczas spaceru.

Po drugiej stronie fosy cały czas widzimy elementy fortu, stanowisko obserwacyjne (wspomniany „biały dom”) oraz betonowe podstawy dział. W północno-zachodniej części fortu stoją figury wielkanocne – Moai. Zagadkę tajemniczych figur również pomógł nam rozwiązać pan Laskowski. Są one pozostałością happeningu artystycznego, który odbył się na plaży kilka lat temu (1 kwietnia). Na pytanie, dlaczego są one na fortach, pan Piotr odpowiada: „W końcu też jesteśmy na wyspach! Mają przyciągać uwagę i spełniają swoją rolę, sądząc chociażby po Państwa zainteresowaniu :)” Pan Piotr ma rację, ten humorystyczny akcent fortu wywołał u nas uśmiech na twarzach.

Trochę kiepsko widać te figury, ale zachęcam do oglądania z bliska na Forcie!

Na tej fotografii figury widać trochę lepiej.

Jeszcze kilkadziesiąt metrów i będziemy szli zielonym szlakiem rowerowym (Międzynarodowy Nadmorski Szlak Rowerowy R10). W lewo (kierunek północny) szlak prowadzi w kierunku Stawy Młyny – około 1 km. Natomiast idąc w kierunku południowym dojdziemy do „prochowni” oraz do głównej bramy fortu. Ponieważ starszy syn nalegał na zwiedzanie fortu to udajemy się w prawo. Zanim przeszliśmy przez bramę, mijamy budynek „prochowni”. Obecnie znajduje się tu restauracja. W książce pana Laskowskiego czytam, że dawniej było to tzw. „Laboratorium” - montownia nabojów zewnętrznym kompleksie pomocniczym przy zachodnim forcie artyleryjskim [3].

 Dawne Laboratorium - obecnie restauracja.

Brama prowadząca do fortu.

Stoimy przed bramą fortu. Mamy za sobą spacer, długi na około 1.1 km. Droga jest bezpieczna, da się ją przejść. Nam się udało przebrnąć przez ten szlak z wózkiem i rozbrykanym sześciolatkiem. Obyło się bez ofiar w ludziach i zwierzętach. Jesteśmy tacy odważni! Ten wyczyn nie kosztował nas nawet większego wysiłku! Tacy jesteśmy herosi!

Koniec części pierwszej

Tutaj kończymy pierwszą część przygód w Forcie Zachodnim. Jeżeli chcecie przeczytać, co kryje ten tajemniczy obiekt, możecie przeczytać to w naszym kolejnym wpisie. Oczywiście możecie sami się przekonać na własnej skórze i doświadczyć takich samych a może i nawet lepszych przygód jak nasze. Gorąco polecam spacer wokół Fortu oraz zwiedzanie go od wewnątrz!

Bardzo chcę podziękować panu Piotrowi Laskowskiemu, za korektę oraz pomoc w uzupełnieniu informacji.

Do zobaczenia! Do przeczytania!

[1] Muzeum Historii Twierdzy Fort Zachodni w Świnoujściu – strona internetowa
[2] „Fortyfikacje Świnoujścia” – Piotr Laskowski, Warszawa 2008
[3] „Świnoujskie Fortyfikacje” – Piotr Laskowski, Andrzej Wroński, Świnoujście 1999

sobota, 29 września 2018

Żagań - śladami Wielkiej Ucieczki

Wspomnienia... maj 2015 r.

Niewiele osób czytało lub zna książkę "The Great Escape" Paula Brickhilla – tak przypuszczam. Ale z pewnością wiele osób widziało film o tym samym tytule, z roku 1963 w reżyserii Johna Sturgesa. Osobiście pierwszy raz widziałem ów film w wieku 6-7 lat. Wywarł on na mnie ogromne wrażenie. Będąc młodym człowiekiem stawiałem ten film na równi z takimi filmami jak: "Złoto dla zuchwałych" (Kelly's Heroes), "Parszywa dwunastka" (The Dirty Dozen), czy innych trochę naiwnych filmów pokazujących, że II wojna światowa była barwna i nierzadko była przygodą, podróżą przez zrujnowana Europę. Jednak dla bardzo młodego człowieka były to "prawdziwe" filmy ukazujące amerykańską armię, tak dzielnie walczącą o pokój. Pomijam tu naszą rodzimą produkcję z psem w roli głównej...


Wtedy sztuka reżyserii pokierowana była inną wizją artystyczną. Mimo rozmachu, efektów specjalnych, gry aktorskiej, rekwizytów, pojazdów oraz dobrze dobranych lokacji. Filmy te trochę ustępują dziś takim filmom jak bardzo dobrze znany "Szeregowiec Ryan" (Saving Private Ryan). Biorąc jednak pod uwagę fabułę czy kanwę na podstawie, której powstał film, to "Wielka Ucieczka" niezmiennie od lat 60. stoi na podium filmów wojennych.

Każdy młody chłopak lubił bawić się w wojnę. Każdy miał jakiś plastikowy karabin, ewentualnie dobrze spasowany patyk. Wielu z nas wysadziło śmietnik przy pomocy kamienia lub patyka. Przecież to był niemiecki czołg, który nie miał prawa przetrwać podwórkowej wojny. Nikt nigdy nie chciał być, Szarikeim, ale każdy chciał być pancernym. Sceny z "Wielkiej ucieczki" też odgrywały znaczącą rolę - zawsze ktoś stawał się jeńcem i szedł do niewoli. Właśnie tak na początku postrzegałem tytułowy film. Był on dla mnie dziełem z dobrymi aktorami, trochę śmiesznych scen, trochę grozy, na tle wojny.

Z czasem docierało do mnie, że baraki zamknięte za drutem kolczastym nie były podwórkowym więzieniem dla jeńców gdzie wychodzi się po ustalonym z góry czasie. To było okropne miejsce, w którym nie chciałbym się znaleźć. Ale zgłębiając charakter i historię tego miejsca byłem bardzo zaskoczony. Zarówno w trakcie oglądania filmów dokumentalnych, czytania artykułów, czy nawet podczas wycieczki w Muzeum Obozów Jenieckich w Żaganiu, poznałem znacznie odmienny wizerunek tego miejsca.

Nam, Polakom, słowo obóz kojarzy się ze śmiercią. Pierwsze, co przychodzi nam do głowy to niemiecki obóz koncentracyjny, komory gazowe, głód, rozstrzelania, miejsce zagłady – oraz cały szereg innych złowrogich pojęć. To, co jednak teraz napiszę może zjeżyć włos na głowie, ale z opisów Stalag Luft III wynika, że był to obóz wypoczynkowy. Przepraszam za dobór słów, ale czytając, że jeńcy otrzymywali paczki Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, że udało się przemycić do obozu narzędzia, mapy, kompasy, niemiecką walutę, gotowe podrobione dokumenty, odbiorniki radiowe i aparaty fotograficzne, że za próbę ucieczki groził karcer (a nie komora gazowa czy rozstrzelanie), to jak inaczej sądzić o tym miejscu (?).

Możliwość gry w piłkę nożną, ćwiczenia sportowe, prowadzenie ogródka czy inne czynności, które nigdy nie miałyby miejsca w niemieckim obozie zagłady (Konzentrationslager). Oczywistym jest, że większość tych zajęć miała na celu uśpić czujność niemców. W tym samym czasie, kiedy część jeńców odwracała uwagę strażników, druga część szykowała się do ucieczki. Podrabianie dokumentów, szycie ubrań, tworzenie map, a co najważniejsze kopanie tuneli. I to właśnie tunele są zawsze głównym tematem Wielkiej Ucieczki.

Dość mocno rozpisałem się nad historią tego miejsca oraz wpływie sztuki filmowej na moje życie. Ale wiem, że to miejsce zasługuje na uwagę. Zależało mi bardzo żeby zobaczyć to miejsce na własne oczy. Urlop spędzany w okolicy Wolsztyna, pozwolił nam na wycieczkę w kierunku Żagania. Zatrzymaliśmy się od razu przed Muzeum Obozów Jenieckich, przy ul. Lotników Alianckich 6. Ceny biletów to jakieś grosze.

Muzeum mieści się w dużym budynku. Dookoła teren otacza zieleń, replika baraku jenieckiego, replika tunelu oraz pomnik upamiętniający jeńców.


Wewnątrz budynku przemieszczamy się po salach pełnych eksponatów. Ich ilość jest imponująca! Od mundurów, dokumentów, rzeczy osobistych do fotografii wykonanych na terenie obozu. Widziałem muzea, które posiadają mnóstwo eksponatów. Muzeum Obozów Jenieckich posiada ich ogrom!



Fragment wentylacji używanej przy budowie tunelu.

Pieczęć do podrabiania dokumentów wykonana z podeszwy.


Na jednej ze ścian znajduje się tablica upamiętniająca polskich lotników oraz „Sześciu zŻagania. Byli to Polscy Oficerowie uczestniczący w ucieczce, złapani i rozstrzelani przez gestapo z rozkazu żagańskiego (Sagan Befehl).




Po środku sali stoi duża makieta. Przedstawia ona fragment obozu z zaznaczonym przebiegiem tuneli.


Po zwiedzeniu głównego gmachu muzeum, wychodzimy na zewnątrz gdzie znajduje się replika tunelu ucieczkowego, który na oko ma kilkadziesiąt metrów. Nigdy w życiu nie przypuszczałem, że będę miał okazję poczuć to przezywali jeńcy w momencie ucieczki. Tunel na oko ma kilkadziesiąt metrów. Wejście posiada drabinkę i jest przeszklone. Połowa tunelu na odcinku gdzie znajdują się tory, również posiada oszklenie. Połowa tunelu nie jest oszklona, dopiero ta część może wywołać klaustrofobiczne odczucia. Całość odbywa się tak samo jak w filmie. Ma oddać to, co czuli jeńcy. Niestety będąc w czystym tunelu, mając świadomość, że jest to specjalnie przygotowane miejsce dla zwiedzającego, pewne obawy znikają.


Jednak leżąc tak na brzuchu na drewnianym wózku, podciągając się rękoma i odpychając stopami, odczuwa się zmęczenie - nawet na tak krótkim odcinku. Syn miał wtedy około 3 lat. W całej tej sytuacji widział niezłą zabawę w popychanie wózeczka. Dla niego cały odcinek tunelu nie stanowił przeszkody. Była to zabawa. Im mniejszy uciekinier, tym miał łatwiej. Jakiś czas temu, kiedy już podrósł, traf chciał, że oglądaliśmy w telewizji program o Stalag Luft III. Syn przypomniał sobie, że był w takim tunelu, że pchał taki wózek. Dotarło jednak do niego, że "takie pchanie wózka" dla bohaterów filmu nie było zabawą. Rozmawiałem, wytłumaczyłem - chyba zrozumiał.


Obok tunelu znajduje się replika wieżyczki strażniczej. Całość tworzy swoistego rodzaju scenę, która pozwala jeszcze bardziej poczuć "ten moment". Wychodzę z tunelu i przed moimi oczyma ukazuje się drewniana wieżyczka wartownicza. Jeńcy właśnie to musieli zobaczyć, kiedy okazało się, że obliczenia są błędne i tunel został wykopany o kilka metrów mniej.


Skoro już nie udało się nam uciec tunelem, bo dostrzegł nas strażnik, to może pomieszkamy trochę w baraku. Udajemy się do repliki baraku nr 104. Miejsce, z którego rozpoczęto ucieczkę. Wewnątrz znajdują się wystawy tematyczne – np. metody ucieczki.




Pomieszczenia zagospodarowane tak by oddać klimat panujący w momencie, gdy w obozie przebywali jeńcy. Przedmioty codziennego użytku, zdjęcia, karykatury i szkice obozowe oraz replika wózka oraz pompy powietrza. Przedmioty znalezione w tunelu „Dick” oraz płyta zasłaniająca wejście. Wszystko odnalezione na terenie obozu lub zrekonstruowane.





Przez chwilę poczuliśmy jak mogło wyglądać życie wewnątrz baraku obozowego. Nie oddaje to w pełni uczuć, jakie przeżywali jeńcy. Ale pozwala na zrozumienie jak wyglądało ich życie. Z każdym kolejnym krokiem w obozowym muzeum nabieramy jeszcze większego szacunku dla ludzi, którzy walczyli o naszą wolność.

To, co najbardziej oddaje ducha obozu to właściwe miejsce gdzie się on znajdował. Od muzeum do wieżyczki wartowniczej oraz wyjścia tunelu "Harry" dojeżdżamy drogą, około 2 km. Obóz, który kiedyś był piaszczystą pustynią z barakami, teraz jest gęstym lasem. Zatrzymujemy się przy kamieniu upamiętniającym wydarzenie nocy z 24 na 25 marca 1944
roku.









Nad drogą góruje wieża strażnicza oraz fragment ogrodzenia, które znajduje się w miejscu gdzie pierwotnie znajdowała się granica obozu. Wieża stoi obok fundamentów, które zostały odkryte.

Obok kamienia z inskrypcją leży tablica z napisem HARRY, WYJŚCIE / EXIT. Za płotem widzimy usypany z kamyczków szlak wyznaczający miejsce gdzie pod ziemią był wykopany tunel. Idziemy w kierunku wejścia do tunelu, tam gdzie kiedyś stał barak nr 104. Według opisu tunel miał długość 111 m. My idziemy spacerkiem, po lesie, w cieniu, powietrze jest ciepłe, dookoła śpiewają ptaki i słychać delikatny szum drzew. Uciekinierzy byliby w tym czasie kilka metrów pod nami. W ciasnym, ciemnym i wilgotnym tunelu.

Ścieżka wyznaczająca tunel zamienia się w tablice upamiętniające nazwiska lotników, którzy po nieudanej ucieczce zostali rozstrzelani. Mimo, że z obozu zbiegło 76 jeńców, to część z nich została schwytana i rozstrzelana. Uciekło tylko 3 lotników. Za tablicami z nazwiskami, znajduje się ostatnia z napisem HARRY WEJŚCIE / ENTRACE. Z tego miejsca widać w oddali drogę i majaczący w tle wspomniany już kamień pamiątkowy.

Natura stara się odebrać to, co jej się należy. Mimo to udaje się nam odnaleźć kilka charakterystycznych elementów obozu. Można odnaleźć fragmenty karceru, kuchni obozowej, ogromny basen przeciwpożarowy.

Pozostałości po basenie przeciwpożarowym.




Miejsce, gdzie kiedyś był ustawiony barak nr 104.



Pozostałości po podstawach kotłów kuchennych.

Do napisania tego wspomnienia skłonił mnie jeden z odcinków programu "Było... nie minęło", autorstwa pana Adama Sikorskiego. Program ten przypomniał mi, że jest coś, co muszę opisać i podzielić się z innymi. Osobiście polecam śledzenie prac, jakie pan Sikorski wkłada w przekazywanie historii. Posiadam dwie książki napisane przez pana Adama. Zawsze podziwiam to, że niemal każda historia poruszana pana Sikorskiego dotyczy danego wydarzenia, ale skupia ona uwagę na czyny jednej konkretnej osoby. Gorąco polecam.

Przez przeciwności do gwiazd.

Ilekolwiek słów byśmy nie przelali na papier, to nie są one w stanie oddać szacunku i okazać ogromu wdzięczności dla bohaterskich czynów bohaterów i jeńców wojennych. Wszyscy walczyli o naszą wolność. Nie ukrywam, że pisząc ten tekst wzbudził on we mnie ogromne emocje.

Łukasz