środa, 20 czerwca 2018

Urlop 2018 - powrót do domu (z Izerskiego Potoku)

Kończymy, urlop i tym samy wpisy z nim związane. Oczywiście sam rok się jeszcze nie zakończył. Dla nas nie ma pojęcia "wakacje". Każdy wolny weekend, dzień, święto wolne od pracy jest okazją do zwiedzania. Jak już wiecie mieszkamy w zachodniopomorskim, w którym jest wiele ciekawych miejsc do zwiedzenia. Mimo problemów z miejscem zamieszkania, staramy się zwiedzać jak najwięcej i zapuszczać w jak najdalsze rejony naszego województwa i dalej.

Gdziekolwiek byśmy się nie wybierali, robimy to powoli. Zawsze staramy się unikać pośpiechu. Dzień wcześniej pakujemy walizki, szykujemy ubrania na podróż, zbieramy co się da, tak by następnego dnia mieć wszystko gotowe do pakowania do auta. Znacznie ułatwia to wycieczki. Rano mamy czas by pospać dłużej, wstać i zjeść spokojnie śniadanie, przygotować prowiant na drogę.

Z żalem opuszczamy Izerski Potok. Szczerze? Atmosfera jaka panuje w tym miejscu, gościnność właścicieli, otoczenie, wszystko powoduje, że mamy chęć powrotu do tego miejsca. Zwłaszcza, że dolnośląskie nie odkryło przed nami wszystkich swoich tajemnic.

Po drodze, gdzieś pomiędzy Świebodzinem a Przecznicą, najmłodszy syn zmusza nas do zatrzymania. Pora na zmianę pieluchy. Mus, to mus. Ja też lubię czasem rozprostować nogi podczas dłuższej jazdy. Mogę przejechać 300-500 km za jednym zamachem, nie wysiadając z auta ani razu. Jednak przy Izabeli i dzieciach nauczyłem się, że takie maratony nie mają racji bytu. Zawsze po drodze jest coś do zwiedzenia. Nasze trasy nigdy nie idą "w linii prostej".  Poza tym, dobrze jest wypuścić, podczas długiej jazdy, dzieciaki na jakiś plac zabaw - zapobiega to marudzeniu podczas jazdy.

W miejscu gdzie się zatrzymaliśmy (na prawdę nie pamiętam gdzie to było), zauważamy dziki sad. Zniszczony dom, brak ogrodzenia, wysoka trawa i drzewa pełne wiśni (czy czereśni?). [Łukasz: Iza, co to było? - Iza: Wiśnie...]

(szabruję... oj, bardzo...)

Udało się zebrać jeden kubek wiśni. Wystarczy. Podjedliśmy jeszcze trochę bezpośrednio z drzewa. A te zebrane owoce zostawiliśmy na kompot owocowy. Nie chodziło nam o obłowienie się. Bardziej zależało nam żeby pokazać dzieciom skąd się biorą owoce. Jak wygląda ich zbieranie i co można potem z nich zrobić (oczywiście przetwarzamy owoce w domu, ale najczęściej te ze sklepu). Mała lekcja przyrody na żywo.


Po plądrowaniu jedziemy dalej. Zahaczamy o Świebodzin i znaną już restaurację "Jadalnia". Pomnik Jezusa już widzieliśmy więc opuszczamy Świebodzin. Tak, byliśmy kiedyś pod pomnikiem. Ale to długa historia, która była związana z pewną dość ciekawą sytuacją - ale o tym jak zwykle w innym wpisie.


Dojechaliśmy do domu. Oglądamy pamiątki, przeglądamy zdjęcia. Wspominamy wszystkie nasze przygody. Oczywiście jest późny wieczór. Dzieciaki wyspały się podczas jazdy i teraz pełne energii dają się we znaki. Mam prośbę, do osób, które znają się dobrze na anatomii człowieka. Proszę, sprawdźcie gdzie znajduje się przełącznik u dzieci, który powoduje ograniczenie nadmiernej ruchliwości.

Podsumowanie? Urlop był udany. Mimo tego, że samochód zawiódł nas kilka razy, to nie możemy narzekać. Było kilka przyjemnych i mniej przyjemnych przygód. Wszystko staraliśmy się wam przedstawić i opisać w miarę poważnie, ale i z przymrużeniem oka. Mamy nadzieję, że nasze opowieści sprawiły wam choć trochę radości i komuś pomogą w podjęciu wyboru miejsca do spędzenia wakacji.

Pozdrawiamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz